Siedzę w Malezji już prawie 3 tygodnie, a jak dotąd bardzo mało pisałem o projekcie, na który tu przyjechałem. W końcu jestem tutaj na praktykach/wolontariacie, a nie na wakacjach!
Przed przyjazdem zostałem poinformowany, że moja praca będzie polegać głównie na prowadzeniu warsztatów. Myślałem, że po przylocie otrzymam rozpiskę z terminami zajęć oraz jakiś tydzień na ich przygotowanie. W rzeczywistości jednak wyglądało to trochę inaczej. Na miejscu okazało się, że tak w sumie nasze warsztaty nie zostały jeszcze zorganizowane. Dlatego też pierwsze 2 tygodnie zleciały nam głównie na przekonywaniu szkół do wyrażenia zgody na przeprowadzenie zajęć. Każdy dostał listę szkół do obdzwonienia, a później mieliśmy tzw. marketing trip. Sam odwiedziłem 5 szkół i muszę przyznać, że te wizyty mi się bardzo podobały. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaką atrakcją dla lokalnych dzieci jest biały człowiek. Wszędzie, gdzie przechodziłem, panowało wielkie poruszenie, a w powietrzu dało się wyczuć ogólną ekscytację;) Wszyscy się na mnie patrzyli, a gdy mówiłem „hello”, byli przeszczęśliwi. Dziewczynki nieśmiało się do mnie uśmiechały, a gdy odwzajemniałem uśmiech, speszone uciekały. Na serio. Jednak to nic w porównaniu z tym, co działo się w trakcie warsztatów. Ale o tym za chwilę;)
Szkoły w Malezji mają strasznie zawalony grafik, więc bardzo ciężko im wcisnąć kilka godzin na nasze zajęcia. W sumie warsztaty są prowadzone przez 9 zagranicznych stażystów, czyli wszystkich, z którymi tutaj przebywam. Jesteśmy podzieleni na 3 grupy według projektów, na które przyjechaliśmy. Mój projekt nosi nazwę „Youth Empowerment” i koncentruje się na Social Entrepreneurship, czyli społecznej przedsiębiorczości. Poza tym są jeszcze 2 inne projekty: STEP (ochrona środowiska) oraz WTW (międzykulturowe zrozumienie, czy coś takiego). Naprawdę trafiła mi się świetna grupa projektowa- Ksenia (Kazachstan) i Queen (Wietnam);)
W końcu po długich staraniach udało nam się zorganizować zajęcia! Dostaliśmy 4 godziny ze 120 osiemnastolatkami. Trochę obawialiśmy się ich wieku, bo w sumie nie byli od nas dużo młodsi, przez co mogliśmy nie być dla nich aż tak interesujący. No ale azjatyckie 18 to europejskie 15 albo nawet 14, więc spoko;) Czas podzieliliśmy równo między projektami, a poza tym na początku każdy kraj miał 5 minut na miniprezentację.
Ogólnie warsztaty wypadły świetnie, trochę w pośpiechu, ale dzieciakom się bardzo podobało. Niestety musieliśmy się streszczać, bo dzisiaj rano poza Polakami i Kazaszką wszyscy zaspali. Później pędziliśmy autostradą 2 samochodami upchani w 12 osób. Skończyło się to niegroźną stłuczką, którą mieliśmy… między sobą. Naprawdę Malezyjczycy, którzy się nami opiekują (młodsi ode mnie), nie są wytrawnymi kierowcami. Gdyby kierownica nie była po prawej stronie, to najchętniej sam bym przejął prowadzenie. No może przesadzam, ale nie zmienia to faktu, że zawsze, gdy siedzę z przodu, czuję, że zaraz zginiemy.
Ale jak już wspominałem, warsztaty wyszły super. Myślałem, że będę się stresować i wpadnę w panikę, ale wystarczyło, że przeszedłem się raz po szkole i gdy zobaczyłem podziw dzieciaków, od razu nabrałem pewności siebie;)
Podczas pierwszej części zajęć wszystko wyglądało normalnie – nikt się na mnie nie rzucał. Dopiero gdy przyszła pora na pierwsze zadanie i uczniowie mieli wybrać praktykanta, w którego drużynie chcą być, rozpoczęły się wyścigi do mnie. Jednak szczególnie na końcu warsztatów przy robieniu zdjęć zobaczyłem, jak wiele dzieciaków jest mną niemal zafascynowanych.
„Uwielbiam Twoją skórę!”
„Ale masz wielki nos!”
„Masz dziewczynę?”
„Podpiszesz mi książkę od biologii?”
„Jesteś taki charyzmatyczny!”
„Wpiszesz mi coś do książki od angielskiego, aby mnie zmotywować do nauki?”
I na koniec mój ulubiony tekst od jednej dziewczynki: Zaśpiewasz mi polską piosenkę o miłości?
Poza tym dziesiątki razy pozowałem do zdjęć, podawałem moje dane, podpisywałem różne rzeczy (aż było mi wstyd za mój podpis rodem z podstawówki)…
Najdziwniejsze jest to, że nie byłem jedynym białym praktykantem (są jeszcze 2 dziewczyny, w tym jedna blondynka), a i tak jakoś największą sensacją byłem ja.
Pomimo faktu, że podawałem niefejsbukowego maila, a przez imię i nazwisko nie da się mnie wyszukać na facebooku, wieczorem otrzymałem 15 zaproszeń do znajomych od uczniów.
Ale poza świetną zabawą, myślę, że jednak dzieciaki coś wyciągnęły z naszych zajęć. Dostałem wiadomość od jednej uczennicy, w której pisze, że razem z dniem, w którym przybyłem do Malezji, uświadomiła sobie, jak dużo zła czyni naszej planecie i postanowiła się poprawić. To nic, że ja słowem nie wspominałem o ochronie środowiska i wolałbym, aby swoją przedsiębiorczością chciała pomagać innym. Najważniejsze, że na nią wpłynąłem, przez co może i w małym stopniu, ale jednak przyczyniłem się do zmieniania świata:)
Ciekawostka nr 6
Dodając jedną z uczennic na facebooku, otrzymałem komunikat "Użytkownik ... ma już za dużo znajomych." i niestety nie mogłem dołączyć do grona jej przyjaciół. Ma ich 5002.